Memento mori, czyli śmierć mojego psa, Sekundy, parę lat temu. Umarła praktycznie na moich rękach, z powodu powikłań po operacji. Jak się to wydarzyło? Z początku czuła się dobrze, wyglądało, że wszystko ok, jechałyśmy na kontrolę, ale po drodze coś się zadziało, nie wiem co, i Sekunda zaczęła umierać. Pamiętam jak wpadłam z nią do gabinetu, jak wielka torpeda, jak zrozpaczony granatnik, który zaraz eksploduje, jak poparzona gorącym dachem kotka – w pędzie i w rozpaczy. Położyłam Sekundę na stole w gabinecie, a ona odetchnęła tylko głęboko.
Była spokojna, bardzo słaba, krucha i delikatna. Zamknęła swoje piękne psie oczęta z długimi, rudymi rzęsami i… odeszła na zawsze. Nie dało się już nic zrobić. Śmierć stała obok. Ramię w ramię ze mną. Obie patrzyłyśmy na Sekundę. Miałam wtedy wrażenie, że Śmierć się uśmiecha i zaciera trupie łapska. Zabrała mi ją. Serce pękło. Byłam wkurwiona, rozczarowana, bezradna, a emocje wylewały się ze mnie wraz ze strumieniem gorących, ostrych łez.
Nie umiałam się w tym odnaleźć, bardzo płakałam. Wróciłam do domu i trwałam parę godzin w martwej, nomen omen, ciszy. Było lipcowe, bardzo gorące i jeszcze dość wczesne przedpołudnie. Zatopiłam się w smutku. Oparta rękami o parapet w kuchni, położyłam na nich głowę, zamknęłam oczy i gdzieś odpłynęłam, w dużym zasmuceniu i poczuciu takiego czerstwego bólu, kiedy wiesz, że bardzo chcesz i cholernie ci zależy, ale już nic nie możesz zrobić. Poddałam się. Było mi okropnie źle i trwałam w tym. I mimo, że mijały tylko minuty, ja czułam, że to cała wieczność, jakiś paskudny bezczas.
Z letargu wyrwał mnie charakterystyczny dźwięk. Sama już nie wiedziałam czy to moja Sekunda umarła czy może jednak ja, bo usłyszałam dźwięk… ostrzenia kosy, który mi się od razu z Nią skojarzył. Szorstki, zimny, zdecydowany, ale rytmiczny i niczym nie zmącony, prowadzony pewną, bezemocjonalną ręką. Najpierw wydawało się, że ten dźwięk pochodzi znikąd, nie umiałam go bowiem zlokalizować.
Kamień sunie po ostrzu miarowo i szuuu, szuuu, szuuuuu – taktuje. Podniosłam głowę i rozejrzałam się. W domu cisza jak makiem, za oknem żar lipcowego poranka, słońce w ekstazie, powietrze bez ruchu, niebo bez chmur – piękne, błękitne. Spokojny żar. I metaliczny dźwięk ostrzonej kosy. Szuuuuu…..
Nagle ucichł, usłyszałam ruch i widzę ją jak ścina zboże. Z ogromną zwinnością jak na staruszkę, ale i z zaskakującą precyzją, lekkością i swobodą wykonuje charakterystyczne ruchy. Jedno pół okrężne cięcie, zboże leży, kolejne – leży, kolejne – znów pokłada się posłusznie pod jej stopami. Nic się nie strzępi, nic nie wyrywa, tnie na ostro, z precyzją… zegarmistrza światła.
Przetarłam oczy, bo zaczęłam sobie zdawać sprawę, że mi się to nie przewidziało. Zobaczyłam starą kobietę mieszkająca w sąsiedztwie, która po prostu ścinała zboże…
Zamurowało mnie wtedy. Zamarłam. Pochyliłam głowę przed tym obrazem, przed tą majestatyczną sceną i po cichu płakałam. Ona – Śmierć uznała to chyba za ukłon w jej stronę. Była go głodna, ale jak tylko zobaczyła mój gest, za parę chwil już jej nie było. Dostała to, po co przyszła, więc odeszła dostojnie i w spokoju, właściwie zniknęła tak nieoczekiwanie jak i się pojawiła.
Nie miało dla mnie znaczenia, że to moja sąsiadka po prostu pracowała na swoim kawałku pola, tuż przy moim domu. I że widywałam ją regularnie ileś tam lat w różnych sytuacjach około ogrodowych. Od tego spotkania już zawsze Śmierć będzie miała dla mnie twarz mojej starej sąsiadki w żałobie po mężu, z kosą, w żylastej, spracowanej przed dziesiątki lat dłoni. Ot, pewien bardzo ważny i uniwersalny archetyp zrealizował się w rzeczywistości, zmaterializował się jeden do jeden, i pojawił się jak ze złowieszczej bajki albo wierszy Andrzeja Morsztyna rodem z XVII wieku.
Śmierć jest kobietą, to energia żeńska. I wymaga od nas, szczęśliwie żywych, szacunku i spokoju. Niepokornych uczy. Po krnąbrnych przychodzi. Szwoleżerów miłuje. Pojawia się, często nagle, zabiera przeszłość i znika, jednocześnie pchając tych, którzy zostali, w stronę życia. Takie ‘Memento mori’, a potem „zapierdalaj dalej i to w podskokach, bo wrócę!” Śmierć należy do życia, jest jego częścią i pokazuje, że ciągle umieramy, ciągle coś się kończy. Ale kończy się po to, by mogło przyjść nowe. I to jest największy sens śmierci. Bez niej nie ma życia!
Śmierć przychodzi poprzez chorobę, starość, wypadek, jest spodziewana lub działa z zaskoczenia. Nie robi krzywdy, bo czemu miałaby to robić? Ona po prostu tuli w ramionach. Taka jej konstytucja i prawa wszechświata. Każde żywe stworzenie ma prawo… umrzeć i nie naszym zadaniem jest mu to utrudniać. Jeżeli zbyt długo opłakujemy zwierzaka, to nie dajemy mu odejść /traktujemy go nadal jak żywego/, wtedy on nie jest ‘umarły’.
I choć fizycznie go nie ma, to na poziomie ducha nadal jest z nami, ale… uwięziony, w przeszłości, o której myślimy, w emocjach, które przeżywamy wciąż na nowo i nowo. A gdy się dobrze zastanowić i poczuć, nie ma konieczności odczuwania lęku czy niechęci do śmierci, warto patrzeć na nią ze spokojem i zgodą.
Czy niezgoda spowoduje nieśmiertelność? Nigdy. Warto zgodzić się na to jakie rzeczy są. Żałoba przeżywana w pokoju i spokoju ducha daje prawdziwe wyzwolenie od bólu i cierpienia. Nie warto się bowiem kłócić się z życiem o życie.
Teraz pozwalam odejść wszystkim swoim zwierzakom. Nie wyszarpuję śmierci umarłych, przyjmuję to co się wydarza, bo głęboko ufam, że to jest dobre. Dzięki temu jestem wolna i mogę kochać te, które ze mną są, a i ja wtedy czuję się kochana. I wiem też, że kiedyś Ona przyjdzie do mnie, i się spotkamy, i spyta:
– Potrzymasz mi kosę?
To ja jej:
– Daj, ać ja pobruszę, a ty poczywaj. I umrę. Spokojnie i pięknie. A ona mnie przytuli i razem odejdziemy w miejsce, które jest wielką tajemnicą istnienia, a mnie będzie właśnie dane je poznać. I będę się cieszyć, i będę podekscytowana, i będę się jarać, że mogłam potrzymać ten księżycowy sierp umocowany na starym, brzozowym kiju. Tak mi dopomóż!
Zwierzęta żyją w głębokiej służbie dla nas, ludzi i jest to ich własny wybór. Ich misją jest uczyć nas głębokiej, prawdziwej miłości, przywiązania, opieki i troski. Nie jest sprawą żadnego przypadku /bo przypadków po prostu nie ma/, że przychodzi nam „mieć” konkretnego psa lub kota. To co możemy najlepszego zrobić dla naszych zwierząt, które już odeszły, to po prostu o nich pamiętać.
Moja przyjaciółka G., która opiekuje się z potrzeby wielkiego serducha bezdomnymi zwierzętami, powiedziała mi kiedyś ważną rzecz. Mianowicie taką, że zawsze czuje się bardzo bezradna, ilekroć znajdzie czy zaopiekuje się zwierzakiem, któremu nie da się już pomóc, który żyje tylko kilka godzin, kilka dni, a potem odchodzi.
I G. ma zasadę, że każdemu takiemu kotu czy psu nadaje imię i pisze o nim publicznie, do innych ludzi, do nas. Nawet jeśli wiadomość jest krótka – ‘znalazłam, był godzinę, umarł na moich rękach’. Ale miał imię i świat się o nim dowiaduje. Bardzo mnie wzruszyło to piękno takich sytuacji, bo gdy zwierzę nie umiera bezimienne, spełniło swoją misję! Przyniosło miłość, dostało miłość i… potem dalsza już droga, bo tak zdecydowało Życie.
Śmierć uczy braku lęku. A to jest celem naszego życia. Śmierć zwierząt uczy nas ludzi, że… sami kiedyś umrzemy i dobrze jest się z tym pogodzić. Życie i Śmierć są jak siostry…, warto je zobaczyć na poziomie duchowym. Nie emocjonalnym, nie fizycznym, ale duchowym właśnie. W obliczu śmierci nie musimy być bezradni, rozgoryczeni, źli, nie musimy być jej ofiarami. Wystarczy głęboki pokłon, niski w pas, szczery i prawdziwy. Nie stawajmy między śmiercią a umierającym zwierzakiem, bo to objaw dumy i pychy. A ile razy próbowaliśmy? Wiele. Czy komuś się udało? Nie sądzę…
Po kilku latach stawiania oporu, stojąc przed decyzją czy dom po prostu opuścić i uciec…
Sparta – porodowe know how. Pierwsza i najważniejsza sprawa – dobry poród to poród niespodziewany! Oczywiście…
Wylot na pełnej piździe, czyli o technikach korzystania z kuwety i tematach okołokuwetowych. Kuweta, czyli…
ęiKoty Bella Bitis*PL mają ogromny zaszczyt zaprosić Państwa do śledzenia cudownego wydarzenia jakim jest I…
Jednym z lepszych miejsc do okazywania światu bezbrzeżnego lekceważenia jest kocie legowisko. Można w nim…