Chyba oszalałam, że tak publicznie się do tego przyznaję, ale… niech będzie. Moim absolutnie ogromnym marzeniem, od najwcześniejszego dzieciństwa było mieć kota i … obciąć mu wąsiki. Jestem jak …
Mały psychopata
Nie, żebym się chciała znęcać, robić krzywdę, oszpecić. Nie, nic z tych rzeczy, byłam grzecznym i poukładanym dzieckiem. Niemniej kocie wąsiska zawsze stanowiły dla mnie jakiś rodzaj fetyszu i magnetyzowały, elektryzowały do potęgi. I strasznie ciekawiło mnie co będzie, jak się ich kota pozbawi… Ale też wiedziałam, że tego robić nie wolno. „Kotku nie robi się krzywdy” – powtarzała cierpliwie mama i wbiła mi tę zasadę do łepetynki.
Od zawsze kochałam koty ponad miarę, bardziej czasem niż nakazuje rozsądek, a wąsy stanowiły obiekt świętości i mojego podziwu połączonego z fascynacją, nawet, gdy już dorosłam. Na szczęście sadystyczne, dziecięce zapędy się wyciszyły, kiedy zrozumiałam jak głupie było to, co chciałam z takim zapałem popełnić. Ale jak mówią – każdy ma w sobie małego psychopatę…
Marzenie – bzdurne, śmieszne, prozaiczne, odeszło w niepamięć. Do czasu…
Którejś nocy, parę dni temu, siedzieliśmy z Najlepszym-z-Mężów przy stole w kuchni, debatując o jakimś filmie. Najlepszy palił, ja – jak dzieciak, bawiłam się zapalniczką, wypuszczając z niej trochę gazu i zapalając ogień – na przemian. Koty spały, mając nas w największym poważaniu. Aż nagle, ni z tego, ni z owego, na stół wskoczyła Lu bengalska, ciekawa, co ja też wyczyniam. Zanim się zorientowałam, podskoczyła do zapalniczki, akurat w momencie kiedy ją zapaliłam. I zapanowała konsternacja – Lu popatrzyła na mnie, niczego nie rozumiejąc ani też nie czując, Najlepszy – zszokowany tym, co wyrabiam. A wąsiki po lewej stronie słodkiego, bengalskiego pynia zwinęły się jak wstążki na prezentach. Parsknęliśmy śmiechem.
Najlepszy zawyrokował /przysięgam, sam z siebie/: „Trzeba jej te wąsy obciąć”. „Nie żartuj” – kokietowałam, a mały psychopata inside me zaczął zacierać łapki i w myślach przekopywać szufladę w poszukiwaniu małych, precyzyjnych nożyczek. Dopadłam je szybko, żeby nie było odwrotu. Najlepszy schwycił Lu – ciach, ciach, ciach – obcięte!!! Aaaaaaa….. obcięteeeeee!!!
PS. Ze 30 lat czekałam aż się spełni, aż się stanie, aż chora, maleńka psycho-myśl się zrealizuje. Aż mały psychopata zatrze swoje rączki i beknie, nażarty głupim pomysłem, który cudem i trafem udało się zrealizować. No i się doczekałam. Mogę żyć spokojnie! A Lu? Nic! Kompletnie nic nie zauważyła.