Wiele jest takich rzeczy w naszym domu, które robią się same. I nie, nie jest to bynajmniej pranie, ani sprzątanie, ani nawet mycie naczyń. Nic się też nigdy samo nie uprasowało, nie wytarło czy wyczyściło. Nic też się samo nie robi, co pożyteczne, pachnące czy w jakiś sposób miłe – dla oka, ducha lub… nosa. Toć tylko świństwa i bezeceństwa robią się same…
Samo się zrobiło
Święta trójca, cudownie zainicjowana jakąś nieludzką ingerencją w rzeczywistość to: samo się zlało, samo się potłukło i wreszcie – samo się zbrudziło.
Po pierwsze primo – samo się zlało. Nikogo nie było, cisza jak makiem zasiał, powietrze ani drgnie, aż tu nagle, ni stąd ni zowąd, mokra plama na środku podłogi. I nie wiadomo czy spod ziemi aż do podłogi się wilgoć jakoś wydzieliła, czy z sufitu nakapało czy też jakąś inną, nieznaną mocą woda barwiona czy sok chyba jabłkowy się wylał, sam, i w całej swojej bezczelności pojawił się w miejscu, gdzie go absolutnie być nie powinno. Bywa, że ściana w kuchni się spłacze, albo w kącie pojawi się wilgoć, dużo wilgoci. I skąd się toto bierze? No samo się właśnie zrobiło…
Po drugie primo – samo się potłukło. I to też taka dziwna sytuacja. Bo nikogo nie było, cisza jak makiem zasiał, powietrze ani drgnie, aż tu nagle talerzyk z kanapką spada ze stołu, rozbija się na tysiąc kawałków. I chlebuś ląduje pysznym masłem na podłodze, szyneczka spada obok. Albo inna taka sytuacja – stoi szklanka z zimną wodą, świeżutką, zmrożoną, na upał jak znalazł i nagle, ta szklanka – zwykła taka, z zielonego szkła, sama zaczyna się niebezpiecznie poruszać w stronę rantu stołu i myk, bara bum – spada, tłucze się, woda rozlana, szkło potłuczone. No ale to jeszcze jest w jakiś sposób zrozumiałe – bo szklanka i talerzyk stały na stole i gdy tak mocno, mocno zawieje wiatr przez okno, to może po prostu to zrzucić. I samo się to nie potłukło, tylko wiatr potłukł. Ale zobaczcie taką sytuację. Stoi miseczka z mięsem twardo na podłodze. Jest cisza jak makiem zasiał, powietrze ani drgnie i nagle, jakaś wredna, wewnętrzna implozja powoduje, że ta miseczka rozpada się na tysiąc kawałków. Sama się rozpada. Nikt jej nie pomógł, wiatr nie miał szans, grawitacja nie działa w tę stronę. A miseczka stłuczona…
Po trzecie primo – samo się zbrudziło. Rozsypał się żwir z kuwety – wyskoczył samozwańczo i przeszedł na sofę w pokoju. I zmywarka się sama upaprała po drzwiach – a miała niby zmywać sama. A nikogo nie było, cisza jak makiem zasiał, powietrze ani drgnie. Okna ufajdane od dołu i same się tak spaprały, przecież od wyglądania szyba się nie brudzi. I parapet pawia puścił w rogu, nażarł się pewnie much. I książki się zanieczyściły kłakiem, ale skąd kłak?
Samo się zrobiło! Myśmy przecież spali!!!