/

Szczarz, wszarz, pizduś

1 minuta czytania
Szczarz, wszarz, pizduś – uratowany w ostatniej chwili

I padło monumentalne – ‘Musimy wykastrować naszego kocura’. Najlepszy -z-Mężów spadł z krzesła pod stół i nie potrafił się pozbierać aż trzy dni – tak bardzo huknęła ta wiadomość, której ja sama byłam autorką i pomysłodawczynią. Dla Najlepszego słońce przestało świecić, kawa była bez smaku, a papierosy bez dymu.

Szczarz, wszarz, pizduś – uratowany w ostatniej chwiliSzczarz, wszarz, pizduś

Nasz dom nie uniesienie ciężaru trzech par kocich jaj i kastrata z ambicjami – myślałam. Ja też nie dam już rady. Nie żeby znaczyły, nie, nie, moje kocury w ogóle, nigdy, przenigdy… To chodzi o poziom testosteronu w powietrzu, nie o znaczenie, moje kocury to kochane, czyste, pachnące chłopaki.

Zabieg był już umówiony, ku wielkiej radości naszej ukochanej wetki – Iwonki, która to chyba ostrzyła sobie ząbki na ucięcie tych właśnie jajek już jakiś czas.  Ilekroć z tym kocurem jechałam do gabinetu – a to na szczepionkę, a to na czyszczenie zębolców – to pytała, nie skrywając radości – ‘A ty na kastrację, mój drogi panie?’ Ja miewałam wtedy małe stany przedzawałowe, bo nigdy nie wiedziałam czy się panie w gabinecie nie zapędzą, czy się nie pomylą… I uśmiechały się tak dziwnie…

Ale do tej pory jaja ocalały i cieszyły nieustannie nasze peterbaldzkie dziewczyny, a i bengalki chodziły koło nich jak liski koło drogi…

Ale ja – wredna, paskudna, wyrafinowana powzięłam decyzję, że ukrócimy te wszystkie kocurze procedery. Najlepszy-z-Mężów jeszcze próbował polemizować, bronić biedaka, wymyślać setki powodów, że to jeszcze nie czas, a po co właściwie..? Ale ja byłam nieugięta.

W sobotnie południe miało się odbyć uroczyste pożegnanie męskości, ale… od czego się ma przyjaciół. Nawet w biedzie, jaką jest niewątpliwie wizja kastracji całkiem niewinnego kocura można liczyć na bliskich. Z dnia na dzień, dokładnie dobę przed godziną zero pół naszego kociego stadka zaczęło kichać, mazać glutem po podłodze, kaszleć jak prątkujący gruźlicy. I po telefonie do gabinetu zapadła decyzja – NA RAZIE nie kastrujemy.

Jak ktoś z Was, moi czytelnicy, słyszał dziś wielki huk, takie dwa łupnięcia, w godzinach popołudniowych – to był kamień z serca. Kocura. I męża mojego.

Dodaj komentarz

Poprzednia historia

Sylwestrowy seks

Następna historia

Mały psychopata

Najnowsze od Blog

Mruczenie

Czy kiedykolwiek zastanawiałeś się, dlaczego koty mruczą? Mruczenie jest jednym z najbardziej charakterystycznych dźwięków, jakie koty…

Majtki dla kota

Po kilku latach stawiania oporu, stojąc przed decyzją czy dom po prostu opuścić i uciec gdzie…

Sparta – porodowe know how

Sparta – porodowe know how. Pierwsza i najważniejsza sprawa – dobry poród to poród niespodziewany! Oczywiście dla…

Wylot na pełnej piździe

Wylot na pełnej piździe, czyli o technikach korzystania z kuwety i tematach okołokuwetowych. Kuweta, czyli kocia…