I padło monumentalne – ‘Musimy wykastrować naszego kocura’. Najlepszy -z-Mężów spadł z krzesła pod stół i nie potrafił się pozbierać aż trzy dni – tak bardzo huknęła ta wiadomość, której ja sama byłam autorką i pomysłodawczynią. Dla Najlepszego słońce przestało świecić, kawa była bez smaku, a papierosy bez dymu.
Szczarz, wszarz, pizduś
Nasz dom nie uniesienie ciężaru trzech par kocich jaj i kastrata z ambicjami – myślałam. Ja też nie dam już rady. Nie żeby znaczyły, nie, nie, moje kocury w ogóle, nigdy, przenigdy… To chodzi o poziom testosteronu w powietrzu, nie o znaczenie, moje kocury to kochane, czyste, pachnące chłopaki.
Zabieg był już umówiony, ku wielkiej radości naszej ukochanej wetki – Iwonki, która to chyba ostrzyła sobie ząbki na ucięcie tych właśnie jajek już jakiś czas. Ilekroć z tym kocurem jechałam do gabinetu – a to na szczepionkę, a to na czyszczenie zębolców – to pytała, nie skrywając radości – ‘A ty na kastrację, mój drogi panie?’ Ja miewałam wtedy małe stany przedzawałowe, bo nigdy nie wiedziałam czy się panie w gabinecie nie zapędzą, czy się nie pomylą… I uśmiechały się tak dziwnie…
Ale do tej pory jaja ocalały i cieszyły nieustannie nasze peterbaldzkie dziewczyny, a i bengalki chodziły koło nich jak liski koło drogi…
Ale ja – wredna, paskudna, wyrafinowana powzięłam decyzję, że ukrócimy te wszystkie kocurze procedery. Najlepszy-z-Mężów jeszcze próbował polemizować, bronić biedaka, wymyślać setki powodów, że to jeszcze nie czas, a po co właściwie..? Ale ja byłam nieugięta.
W sobotnie południe miało się odbyć uroczyste pożegnanie męskości, ale… od czego się ma przyjaciół. Nawet w biedzie, jaką jest niewątpliwie wizja kastracji całkiem niewinnego kocura można liczyć na bliskich. Z dnia na dzień, dokładnie dobę przed godziną zero pół naszego kociego stadka zaczęło kichać, mazać glutem po podłodze, kaszleć jak prątkujący gruźlicy. I po telefonie do gabinetu zapadła decyzja – NA RAZIE nie kastrujemy.
Jak ktoś z Was, moi czytelnicy, słyszał dziś wielki huk, takie dwa łupnięcia, w godzinach popołudniowych – to był kamień z serca. Kocura. I męża mojego.