Poród małych bangalątek, czyli …
Gaja rodzi.
Nasza świrnięta kocica Gaja oczekuje maluchów, w związku z tym ja jestem przy nadziei. I z regularnością psychopaty sprawdzam czy aby już nie urodziła. Bo ona z tych, co rodzić wolałaby sama, dotknąć się nie da i wszystko wyłącznie na jej zasadach, bez mojego parszywego udziału. Mnie pozostaje więc tylko czekać i w odpowiednim momencie działać.
Chodzę jak mały psychol, zaglądam do niej co pół godziny i sprawdzam. Ciągle nic.
Rano wstaję i krokiem konfidentnym pędzę do niej, w domu jeszcze ciemno, zimno. Skradam się… Coś leży w kącie, serce bije mi szybciej, tętno rośnie, ciśnienie się podnosi. Jeden jest, leży w kąciku! – piszczę teatralnie, bezgłośnie. Już jestem gotowa do podjęcia działań, już w głowie mam plan od tygodni dopieszczany, termofor, porodówka, trzeba ogrzać małego, sprawdzić pępowinę, mleko robić szybciutko, dogadać się z kotką, ubłagać jakoś….
Włączam światło – w kątku lśni piękna, ciepła, stugramowa kupa.
1:0 dla ciebie, Gaja.