Od kilku dni dumam nad pewną kocią umiejętnością, dość fenomenalną, a mianowicie nad słuchem niemal absolutnym, a jednocześnie doskonale selektywnym, tzw. …
Słuch absolutnie selektywny
Do dziś pamiętam mojego dziadka, który będąc starszym panem przygłuchł na jedno ucho i gdy babcia do niego mówiła, to zdarzało się, że jej nie słyszał. Natomiast kiedy w drugim pokoju, dokładnie ta sama babcia dzieliła się z moją mamą jakimiś babskimi sekretami, to dziadzio z kuchni, przez ścianę słyszał wszystko doskonale i wyraźnie. Ba, wiedział nawet kiedy mówią o nim. Jak się to działo? Nie mam pojęcia, ale jest to pewnego rodzaju fenomen.
A teraz meritum… Mamy w domu taką jedną Lulkę, co to właśnie słuchem absolutnie doskonałym się chlubi. Ale jest to słuch wyjątkowo podle selektywny. „Lulka – nie wolno” – nie słyszy. „Lula – zejdź” – jest głucha. „Lulka – zostaw” – a gdzie tam. „Lu – chodź tu”- gadaj zdrów. To nie jest tak, że nie słucha, że nie rozumie, że nie chce. Ona tego fizycznie NIE SŁYSZY. W danym momencie nie ma percepcji fal dźwiękowych. Gdzieś na trasie błona bębenkowa – młoteczek – mózg dźwięk zanika, nie ma drgań, strzemiączko nie pracuje jak trzeba, nie współpracuje z kowadełkiem przez co impuls nerwowy śpi, zakopany spokojnie w swojej norze z kory mózgowej. I Lula nie słyszy. Po prostu.
Tylko do diabła, niech mi ktoś wytłumaczy jak to jest, że jak podnoszę szklany klosz patery z łakociami, to ona wyrasta spod ziemi, zwabiona cichym brzęknięciem szkła dotykającego drewna kuchennego stołu? Jak to jest, że otwieranie drzwiczek lodówki jest w stanie zwabić ją z najdalszych zakątków chałupy? A zwykłego „nie wolno” nie słyszy w ogóle… Czy ja mam to do niej jakoś ultradźwiękami mówić? Jakąś inną falą nadawać? Jakąś częstotliwością specjalną, amplitudą?